Dawid Woźniak, uczeń klasy maturalnej z Tymbarku, uczestniczył w tegorocznych Światowych Dniach Młodzieży w Panamie. Przeczytajcie relację Dawida, który podzielił się wrażeniami ze swojej podróży.
Aby mieć szansę wyruszyć do tego egzotycznego kraju, musiałem zapisać się do odpowiedniej grupy, z około rocznym wyprzedzeniem. Po kilku spotkaniach organizacyjnych poznałem kilku ludzi i wiedziałem już jak przygotować się do wyjazdu. Okazuje się, że ,,młodzież” to pojęcie względne, gdyż w Światowych Dniach Młodzieży mogą brać udział osoby od 16 do 35 lat.
Szesnastego stycznia opuściliśmy granicę Polski. Z Warszawy wylecieliśmy do Paryża, a z Paryża do San Jose w Kostaryce. Następnie kolejne 8 godzin w autokarze (naszej słynnej czerwonej strzale, która pomimo kilku awarii woziła nas wszędzie do końca wyjazdu) i jesteśmy na miejscu.
Naszym pierwszym miejscem zamieszkania była średnia miejscowość La Villa de Los Santos, gdzie nasza grupa została rozdzielona do poszczególnych rodzin. Bardzo ciepło one nas przyjeły. Wszyscy byli niezwykle mili, ale najbardziej urzekł mnie przypadek mojej koleżanki, którą rodzinka przywitała bilboardem z napisem w języku polskim ,,Kochamy was i zrobimy dla was wszystko”. Myślę, że świetnie obrazuje to postawę Panamczyków wobec nas ,,pielgrzymów”(chociaż ja, to raczej wyglądałem jak tamtejszy).
Obywatele tego kraju dosłownie szaleli na naszym punkcie. Przez słowo „szaleli” rozumiem m.in. machali, trąbili i pomagali w każdej możliwej sprawie. Ja wraz z moim kolegą Grześkiem zostaliśmy przydzieleni do domu, w którym nie było internetu, a nasza Pani posługiwała się jedynie językiem hiszpańskim. Na szczęście, pomimo lekkich problemów z komunikacją, było bardzo sympatycznie i ciekawie jest doświadczyć życia codziennego przez kilka dni w panamskim domu.
Większość czasu, spędzonego w Panamie mieliśmy zajętą i do „swoich” domów, często wracaliśmy po zmroku. Jako pielgrzymi skupialiśmy się na kilku rzeczach. Głównie była to modlitwa, poznawanie kultury i bogactw naturalnych Panamy, także wiele czasu poświecaliśmy na spotkania z ludźmi z całego świata.
Nasza ,,Czerwona strzała” umożliwiła nam dojazd do kilku naprawdę ciekawych miejsc. Widzieliśmy między innymi dżunglę, wioskę Indian, wodospady, ale mi osobiście najbardziej podobała się wycieczka na mały archipelag wysp na Pacyfiku, gdzie miałem okazję pływać na rafie koralowej (nie ukrywam, że to jedna z rzeczy, które zawsze chciałem zrobić). Udało nam się również odprawić tam mszę świętą. Po powrocie z każdej wycieczki w miasteczku zwykle czekał na nas ,,impra wóz”, a z nim impreza na rynku miasteczka i jego głównych ulicach.
Trzeba zaznaczyć jedną rzecz: BYŁA TO PIELGRZYMKA W KLIMATACH LATYNOAMERYKAŃSKICH I POZA MODLITWĄ DAŁO SIĘ ZAUWAŻYĆ WIELE TAŃCÓW I ŚPIEWÓW, a muzyka kościelna w tamtym kraju bardzo różni się od naszej (i muzę przyznać że po powrocie do Polski troszkę mi jej brakuje).
21 stycznia wyjechaliśmy z La Villa De Los Santos i skierowaliśmy się do stolicy – Panamy. Spaliśmy w szkole razem z innymi grupami z Polski. Po ulicach Panama City poruszaliśmy się sami w małych grupach korzystając z darmowej komunikacji miejskiej . W ten sposób doieraliśmy każdorazowo na wydarzenia wewnętrzne, polskie katechezy lub w inne miejsca na przykład w celach turystycznych lub zabawowych. Nie raz wracając późną nocą byliśmy zmuszeni podróżować taksówkami. I tu było śmiesznie, gdyż same taksówki często były zniszczone(m. in. brak zderzaka, wgniecenia, niepokojące dżwięki, klejenia taśmą), a kierowcy nie przywiązywali zbytniej uwagi do zasad ruchu drogowego. Czasami nawet gorzej…Na szczęście nam nic się nie stało, a jak mówi pewne przysłowie ,,Bez ryzyka nie ma zabawy”.
Na wydarzeniach wewnętrznych słuchaliśmy słów Papieża w radiu, które tłumaczyło jego wypowiedź na język polski. Papież wywarł na mnie ogromne wrażenie, gdyż pomimo swojego wieku, biła od Niego niesamowita werwa i na prawdę czułem siłę jego słów. Było to niesamowite, a zarazem niepowtarzalne przeżycie.
Po wydarzeniach wewnętrznych wyruszyliśmy do miescowości Chitre, gdzie ugościły nas siostry zakonne. Po kilku tam spędzonych dniach, pojechaliśmy do Kostaryki, skąd samolototem wyruszliśmy najpierw do Amsterdamu, a stamtąd do Krakowa.
W Panamie zadziwiło mnie wiele rzeczy. Na pewno gorący klimat (Wiesiu by sobie nie poradził). Zauważyłem również wiele różnic między ludźmi w podejściu do wielu spraw. Jest ono z goła inne od naszego. Było o wiele luźniejsze i my sami zwykliśmy nazywać je ,,maniana”, co w ich języku znaczy później bądź jutro. Bardzo wyraźne są różnice co, do zamożności. W Panama City widziałem przemieszane z sobą fawele z wielkimi wieżowcami. Poza tym, w tym kraju jadłem najpyszniejsze ananasy na świecie.
Jeśli chodzi, o, to, co najbardziej podobało mi się podczas całego wyjazdu, to, że poznałem tak życzliwych ludzi. Zarówno Polacy jak i inni. Jeśli chodzi o Polaków to tak jak mówiłem byli to ludzie bardzo różni, z różnych środowisk i w różym wieku. To, co przeżyliśmy razem na ŚDM w Panamie było niesamowite i niepowtarzalne i do teraz jest to dla mnie nie do pomyślenia, że ze wszystkich osób z Polski miałem szczęście trafić właśnie na nich, tym bardziej że według mnie największym dowodem na istnienie Boga są ludzie. W nich dostrzegam własnie Boga i cieszę się, że część ludzi, których tam poznałem mogę dziś nazwać przyjaciółmi.
Jest to największa wartość, którą stamtąd przywiozłem. Nie pamiątki, nie zdjęcia, ale przeżycia, które żyją we mnie i polecam każdemu pojechać do Lizbony, a to juz za dwa lata na Światowe Dni Młodzieży i chociaż w pewnym stopniu doświadczyć tego co ja.