"Dowiedziałam się wiele o lęku, bezsilności, wyjałowieniu z człowieczeństwa". O nieznanej karcie lokalnej historii rozmawiamy z dr Mają Wąchałą-Skindzier

"Dowiedziałam się wiele o lęku, bezsilności, wyjałowieniu z człowieczeństwa". O nieznanej karcie lokalnej historii rozmawiamy z dr Mają Wąchałą-Skindzier

3 – 4 lipca 1943 r. tragicznie zapisały się w historii Lubomierza. O nieznanej karcie z dziejów miejscowości w gminie Mszana Dolna rozmawiamy z historykiem i muzeologiem, dr Mają Wąchałą-Skindzier, związaną z Uniwersytetem Jagiellońskim i Nowohuckim Laboratorium Dziedzictwa. Pochodząca z Mszany Dolnej badaczka rekonstruuje wydarzenia na podstawie relacji swojej babci oraz pamiętnika franciszkanina, brata Tomasza Pilcha. Zwraca również uwagę na osobiste aspekty przeżywania wojennej traumy w kolejnych pokoleniach rodziny.

Poniżej publikujemy fragment eseju Mai Wąchały-Skindzier.

3 lipca 1943 przypadał w sobotę. Możemy wyobrażać sobie, że ten dzień w Lubomierzu był gorący i parny. Powietrze ani drgnęło. Unosił się zapach lata, cisza dzwoniła w uszach, a na niebie kłębiły się burzowe chmury. A może panował skwar tak piekielny, że powietrze stało, a wieś pogrążyła się w letargu. Ten i następny dzień, były doświadczeniem granicznym, traumą dla mojej Babci, wtedy będącą ośmioletnią dziewczynką. Z Jej wspomnień,  dowiedziałam się wiele o lęku, bezsilności, piekielnej przemocy, opuszczeniu, wyjałowieniu z człowieczeństwa, samotności, bezbronności dziecka wobec tak strasznej skali przemocy. Opowiadała mi o tym, co się stało tego dnia w Lubomierzu, gdy byłam już na studiach. Mówiła, że był taki czas, latem, że nadjechali do wsi Niemcy – całe hordy. Zagnali wszystkich mieszkańców na plac przed kościołem i kazali wszystkim leżeć, twarzami do ziemi. Odebrali siłą matkom dzieci, w tym moją Babcię. Chciała podejść do swojej Mamy, ale Niemiec odepchnął Ją tak, że straciła czucie, upadła, siłą, brutalnie odseparowana od mamy. To psychoza strachu przed rozdzieleniem z mamą dominowała w tej opowieści. Nikomu  chyba nie trzeba tłumaczyć, jak mocno dziecko przeżywa rozłąkę z matką. Takie dosyć niepoukładane stopklatki z pamięci. Na jakiś czas.

Od tego momentu opowieść żyła we mnie tak, jak opisała mi ją Babcia. Jednak przychodzą takie chwile, że przeszłość powraca ze zdwojoną siłą, że historia nie chce stać się historią, nie chce odejść w przeszłość, wciąż oddziałuje mocno, za mocno. Dużo z  tego, co się wtedy stało wyjaśnił mi także od strony historycznej, pamiętnik brata Tomasza Pilcha (1907-1972), franciszkanina1.

Franciszkanów do Lubomierza sprowadził arcybiskup krakowski Adam Stefan Sapieha w 1934 roku. Miało to na celu podniesienie poziomu intelektualnego i ożywienie życia religijnego w wiosce. Franciszkanie zżyli się z lubomierską wspólnotą. Brat Tomasz Pilch miał 36 lat, gdy służył w Lubomierzu. Pozostawił po sobie dziennik, stanowiący bezcenny zapis czasu II wojny światowej, w którym znajdujemy opis pacyfikacji Lubomierza, którą z dzieciństwa pamięta moja Babcia. Powodem tego brutalnego aktu było podejrzenie, że w Lubomierzu działa partyzantka, licząca 50 uzbrojonych mężczyzn, a jej dowódca stacjonuje w lubomierskiej parafii. Do wybicia domniemanej organizacji, ściągnięto całe gestapo i policję kryminalną z Nowego Sącza, policję kryminalną z Mszany Dolnej i Niedźwiedzia, formacje SS. W sumie 250 osób. Gdy Niemcy zorientowali się, że ulegli zwykłej pogłosce i żadnej organizacji tam nie ma, zapanowała w nich wściekłość, żądza wzięcia odwetu na splamionym wizerunku. 

Postanowili pokazać swoją siłę – kronikarz wspomina, że byli jak rozwścieczone psy, że z ich oczu biła furia, z ust toczyła się piana. Zaczęła się najtragiczniejsza noc i najtragiczniejszy dzień w historii tej cichej, górskiej wsi.

Niemcy zjawili się 3 lipca 1943 pod wieczór i już wtedy, wywlekli siłą franciszkanów z plebanii i kazali im, w tym ojcu Gwardianowi, leżeć twarzami do ziemi na placu przy kościele; torturowali ich całą noc, katowali psychicznie, grozili, że zaraz zastrzelą; nic nie dowiedziawszy się i utwierdziwszy się w przekonaniu, że na terenie wsi nie działa żadna partyzantka, a jej dowództwo nie stacjonuje na terenie plebanii, postanowili powetować sobie trud przyjazdu;

Rano, 4 lipca 1943 roku nienawiść Niemców osiągnęła apogeum; spędzili na plac przykościelny wszystkich mieszkańców Lubomierza: „Płacz i jęk był taki, ze nic podobnego w moim życiu nie widziałem; Widziałem, jak kobiety nie chciały dzieci oddać, jak im siłą dzieci odbierano, Rozpacz w najwyższym stopniu rozdzierała serca. Nie pomogły prośby, nie pomogły łzy, mdlały kobiety i to nie pomogło. A dzieci ochrypły od płaczu. Widziałem, jak oddawali dzieci wszystkie Wojtkowi Zapale, a ten nie mógł sobie dać rady z nimi, bo mu uciekały większe, a dwoje trzymał na rękach,  i co odniósł jedno, przychodził po drugie, takie, co mogły chodzić, to mu siadały na drodze, zanosząc się od płaczu. Na ten widok serce mi pękało z bólu, bo był jeden głos krzyku: mama, tata ratujcie, a ani mama ani tata nie śpieszyli z pomocą, bo im ruszyć się nie wolno było” – pisał brat Tomasz Pilch2; Wspominał też, że leżących kąsały muchy, komary, bąki; osłabli franciszkanie i ludność cywilna mdlała z wycieńczenia i strachu; Na koniec pacyfikacji Niemcy podpalili plebanię, każąc miejscowej ludności rozpierzchnąć się; ludzie uciekali w popłochu, co sił w nogach,  z płaczem i odrętwieniem; Nikomu nie pozwolili ugasić plebanii, musiała spłonąć do końca; Nie widomo dlaczego oszczędzili kościół: ,,Pojmali i skuli kajdanami natomiast wszystkich trzech lubomierskich franciszkanów, wywożąc ich na tortury do siedziby gestapo w Nowym Sączu przy zawodzeniu mieszkańców wsi i widoku obracającej się w perzynę plebanii; jedynym aktem łaski był fakt, że Niemcy pozwolili wójtowi ocalić księgi metrykalne;

Po tragicznych wydarzeniach 3 na 4 lipca 1943 roku, do Lubomierza, z Krakowa, przybył prowincjał franciszkanów, ojciec Anzelm Kubit; Spotkał się z parafianami; postanowił wraz z wójtem, Janem Zapałą, odbudować plebanię; 1 sierpnia posługę duszpasterską w Lubomierzu objął ojciec Krystian Jagła;  Gestapo tak brutalnie pacyfikując Lubomierz, zasiało w ludziach przeświadczenie, że niedługo podzielą los mszańskich Żydów i zginą brutalnie zakatowani, jak ich starsi bracia w wierze.



1. Zob. bliż; T. Pilch, „Aby podziwiać moc Bożą…”. Pamiętnik, pod red. D. Synowca, Krosno, 2016 r., s. 34-36.

2. Zob. bliż; T. Pilch, „Aby podziwiać moc Bożą…”. Pamiętnik, pod red. D. Synowca, Krosno, 2016 r.

Zobacz również