O budowie przedszkola dla dzieci w Matumaini, na pograniczu Kongo i Rwandy i marzeniach afrykańskich maluchów rozmawiam z inicjatorką akcji, Urszulą Antosz-Rekucką, nauczycielką, opiekunką Szkolnego Koła Caritas w Mszanie Dolnej.
Przedszkole w Matumaini. Skąd ten pomysł?
To marzenie s. Dominiki Laskowskiej, pallotynki, z którą współpracuję już 20 lat. Pierwsze „zamówienie” od s. Dominiki to był duży drewniany komplet geometryczny do szkoły, którą właśnie organizowała. Do dziś mam wzruszający zestaw zdjęć: moi uczniowie z tymi przyborami i te same pomoce w dłoniach ich afrykańskich kolegów z Kongo. Od tamtej pory organizowaliśmy już dziesiątki akcji pomocowych wysyłając np. nasiona warzyw do uprawy na misyjnej działce, bieliznę, witaminy, leki, przybory szkolne, okulary, mydło, sprzęt sportowy, obuwie, odżywki dla dzieci, a nawet zjeżdżalnię i garnitury dla absolwentów szkoły, którzy zdawali maturę. Pomagamy dawać nadzieję, bo „Matumaini” to właśnie „nadzieja”. Teraz chcemy pomóc zbudować przedszkole dla „Nadziei” – może jedną ścianę, a może więcej?
Jak wygląda edukacja dzieci w Afryce?
Szkoła to luksus, na który nie każdego stać, bo szkoła jest płatna. Dla nas to nie są wielkie kwoty, przez kilka lat z uczniami LO w Mszanie „fundowaliśmy” szkołę piątce dzieci. To był wydatek rzędu kilkuset złotych rocznie. Dziecko, które uczęszcza do szkoły, jest szczęśliwe bo otrzymuje tam posiłek, nierzadko jedyny w ciągu całego dnia, dlatego zjawisko wagarowania jest tam nieznane. Warunki są trudne, klasy liczne, infrastruktura pozostawia wiele do życzenia, brak pomocy edukacyjnych, dzieci w wielu miejscach używają do pisania małych tabliczek, które można wymazać i używać wielokrotnie. Najlepsi uczniowie na koniec roku otrzymują jako nagrodę zwykły zeszyt i długopis. Jeśli tam rodzic ma kupić dziecku te przybory, musi przez wiele godzin dodatkowo ciężko pracować. Siostry pallotynki w ośrodku, który wspieramy, prowadzą szkołę podstawową i zawodową, by dać dzieciom szansę wyrwania się z kręgu biedy, zdobyć zawód. Dziewczęta uczą się krawiectwa, chłopcy stolarki. Najzdolniejsi zdają maturę, dostają się na studia – niestety, tylko jednostki, ale i to cieszy.
Przedszkole to nie jedyna potrzeba afrykańskich maluchów
Naturalnie, ale miejsce, gdzie mogą otrzymać opiekę, pomoc, pożywienie, poczuć się dziećmi. Te maluchy często muszą ciężko pracować od najmłodszych lat, np. nosić wodę wiele kilometrów każdego dnia. Siostra Dominika napisała mi w sierpniu, że zbudowanie przedszkola jest jej wielkim marzeniem, bo małe dzieci przychodzą do ośrodka cały czas, w nadziei otrzymania wsparcia, cukierka, zabawki i ona je przyjmuje pod gołym niebem, bo nie ma dla nich pomieszczenia – wszystkie są zajęte na szpital, szkołę, ośrodek zdrowia, ośrodek dożywiania. W porze suchej nie jest to problemem, ale gdy nadchodzą wielodniowe, ulewne deszcze, konieczne jest zadaszone, choćby skromne, ale szczelne pomieszczenie. Dzieci potrzebują, by ktoś się nimi zajął, a najprostsza zabawka jest dla większości z nich jedynie marzeniem. Dla nas posiadanie wielu rzeczy jest normą, one często mają jedynie to co na sobie: znoszoną odzież pełną dziur. Wiele z nich po raz pierwszy własne majteczki założyło dzięki naszym paczkom z akcji „Majteczki do Afryki”. Często noszą po prostu kawałek szmaty przewiązany sznurkiem. Kiedyś chłopcy w klasie zareagowali śmiechem, gdy ogłaszałam „majteczkową” akcję. Zapytałam: „a macie na sobie bieliznę?”. Dla tych dzieci to nieosiągalne bogactwo. Przestali chichotać.
Jako opiekunka szkolnego koła Caritas, dość często angażuje się w Pani w pomoc dla misji
Nie myślałam wcześniej o pomocy misjom, nie miałam misyjnej wrażliwości. Kiedy zaczynałam pracę w szkole, dostałam materiały do konkursu „Mój szkolny kolega z Afryki”. Zapytałam uczniów, czy chcieliby wziąć udział. Wtedy były jakieś mistrzostwa świata w futbolu i zespół Kamerunu świetnie grał, więc spontanicznie zareagowali: „Tak, napiszmy do Kamerunu!” Szkoła z Kamerunu jednak nie odpowiedziała, podobnie z Nigerii. A siostra Dominika odpisała od razu: „Kochani, jakże się cieszę!”. Bo właśnie tworzyła szkołę w Rutshuru, na pograniczu Rwandy i Kongo. I tak się zaczęło. A potem moja przyjaciółka, karmelitanka, pojechała na misje do Burundi. Pomyślałam, że chętnie byśmy i ją wsparli, ale przecież mamy Dominikę, nie damy rady pomagać dwóm placówkom. Jednak gdy moi uczniowie zobaczyli „piłkę”, w jaką grała z chłopakami, z poszarpanych szmat, padła decyzja: wyślemy im porządną, skórzaną. Tak się zaczęła pomoc Burundi, gdzie także posyłamy kilka paczek rocznie. Potem dołączyła jeszcze druga placówka w tym najbiedniejszym kraju Afryki – jakoś tak się potoczyło, że daliśmy radę. Pomagaliśmy m.in. sfinansować blachę na dach dla ubogiej rodziny, w której dwoje dzieci umarło z głodu, a trzecie, ważącą zaledwie 5 kg trzyletnią Claudinę, matka ostatkiem sił doniosła do ośrodka misyjnego.
Mnie osobiście urzekło jedno zdjęcie. Mała dziewczynka, trzyma pluszowego misia z Waszej zbiórki, a po jej policzku płyną łzy
Dla tych dzieci taki zwykły pluszak to skarb. Niejednokrotnie pierwsza rzecz, jaką mają na własność. Można się do niego przytulić zasypiając, czasem pełni wręcz funkcje terapeutyczne. Wiele dzieci z ośrodka misyjnego to sieroty – klęska głodu i chorób zbiera w Afryce krwawe żniwo. Czasem ten miś z Polski jest pierwszą zabawką, jaką mają w rękach. Te najmłodsze reagują początkowo lękiem, nie wiedząc, że to nie jest zwierzę, które może zrobić krzywdę. Kiedy jednak przekonają się, że to miła przytulanka, nie chcą się z nią rozstać. Czasem słyszę lekceważące opinie, że co to za akcja z misiami dla Afryki, nie ratuje nikomu życia, a ona jest ogromnie ważna, a jaka to radość, gdy ofiarowaną zabawkę zobaczy się w rączkach szczęśliwego malucha! Mój syn dał wiele lat temu pluszowego pieska do wysłania – gdy dotarły zdjęcia z Kongo i zobaczył, jak jakieś dziecko przytula tego pieska do siebie, to miał w oczach łzy wzruszenia i radości.
Jak można pomóc?
Możliwości jest wiele, choć obecnie, ze względu na pandemię, pomoc rzeczowa wysyłana w paczkach, nie wchodzi w grę. Można objąć patronat nad dzieckiem afrykańskim czy placówką w ramach „Adopcji serca”, wpłacić datki na konto misyjne, nawet niewielką kwotę. Kroplówka ratująca życie niedożywionym maluchom to koszt 4 zł, podobnie szczepionka, witaminy, leki. Dlatego warto ofiarować nawet 10 zł. My – ponieważ kwesta czy kiermasz w szkole, jakie planowaliśmy na Tydzień Misyjny, nie mogły się odbyć – założyliśmy grupę internetową na facebooku „Przedszkole dla Nadziei – licytacje charytatywne dla afrykańskich maluchów” gdzie każdy może zaoferować jakąś rzecz czy usługę, np. książkę, rękodzieło czy upieczenie ciasta. Pieniądze wpłaca się bezpośrednio na specjalnie założone dla przedszkola konto. Każdy może wpłacić swój datek na rachunek: 94 1160 2202 0000 0004 7371 8982 Elżbieta Kornicka, Tytułem: Przedszkole dla Nadziei.
Czasem słyszymy: „Oni coś z tego muszą mieć, że tak im się chce to robić”. A to „coś” to satysfakcja i radość z pomagania. Najbardziej cieszy, że do naszej akcji przyłączyło się wiele osób, także ze szkół i przedszkoli: z Raby Niżnej czy Krakowa. Dzieci zbierały grosze do słoiczka, by wpłacić na cegiełkę przedszkolakom do Afryki. Każdy może się włączyć. Namiary podane są na stronie akcji, a także na fanpage Szkolne Koło „Caritas” Instal-Leśna.
Z Urszulą Antosz – Rekucką rozmawiała Krystyna Trzupek.