Ks. Jan Zając obchodzi 50-lecie święceń kapłańskich

Ks. Jan Zając obchodzi 50-lecie święceń kapłańskich

4 kwietnia ks. Jan Zając obchodzi złoty jubileusz kapłaństwa. Po przejściu na emeryturę zamieszkał w Kasince Małej, gdzie aktywnie wspiera w pracy duszpasterskiej ks. Tadeusza Dziedzica.

Sylwetkę ks. Jana Zająca przybliża Tadeusz Filipiak.

Urodził się w maju 1945 roku, jako pierwszy z czterech synów, w góralskiej rodzinie ze Rdzawki. Jak sam wspomina, w rodzinnym domu nie było prądu, a rytm dnia wyznaczały pory roku i słońce. Nie brakowało ciężkiej roboty w polu – sianokosy, żniwa, młócka, orka, wykopki, a wszystko ręcznie! Rodzice żyli z gazdowania. Szkołę powszechną ukończył w rodzinnej wiosce, ale młodego Jaśka ciągnęło do świata, marzył o poznawaniu ludzi mówiących innymi językami, mieszkających w innych krajach. „Podróżował” do nich zbierając znaczki i widokówki.

By być jeszcze bliżej świata wybiera miasto, jak górale nazywają do dziś, Nowy Targ i tam w Liceum Ogólnokształcącym im. Seweryna Goszczyńskiego rozpoczyna kolejny etap swojej edukacji razem z 32 koleżankami i kolegami z klasy XI B. Choć z rodzinnej Rdzawki do Nowego Targu było raptem 10 km. to codzienne dojazdy nie były łatwe. Najpierw 25 minut stromo pod górę, do „zakopianki” i przystanku przy niej, a potem kolejne 30 minut PKS-em. Zimą bywało … łatwiej, bo drogę powrotną z przystanku, aż pod same drzwi domu, można było pokonać… na nartach! Pod koniec maja 1963 roku,  już ze świadectwem dojrzałości w ręce, 18-letni Jan Zając wybrał się do Krakowa, ale nie po to, by rzucić się w wir życia wielkiego miasta, ale by powiedzieć TAK samemu Chrystusowi, którego zawołanie; „Pójdź za mną” usłyszał w swoim sercu.

Kiedy we wrześniu 1963 roku przekroczył próg Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie, u podnóża Wawelu, nie wiedział, że jego wędrówka ku kapłaństwu będzie o 2 lata dłuższa od przewidzianych 6 lat. Po 3 latach studiów i formacji, a więc w połowie drogi, kleryk Jan Zając otrzymuje kolejne „powołanie”, ale tym razem to bilet do dalekich Bartoszyc, na Mazurach. W tamtym czasie komunistyczne władze PRL, w ramach  systemowej walki z Kościołem, bez pardonu przerzedzały szeregi alumnów w polskich seminariach i wcielały ich do jednostek specjalnych w różnych zakątkach Polski. Nie wszyscy wytrzymywali tę próbę. Skoszarowani klerycy byli poddawani specjalnej, ideologicznej „obróbce”. Zajęcia z oficerem politycznym zajmowały sporą część dnia, a forsowne i bezsensowne marsze z pełnym ekwipunkiem, miały „wybić” alumnom z głów raz na zawsze myśli o kapłaństwie. PRL-owskie „politurki” robiły wszystko, żeby przymuszeni do wojskowej służby klerycy doszli do przekonania, że  warto zamienić sutannę na mundur żołnierza Ludowego Wojska Polskiego i porzucić myśl o powrocie do seminaryjnych murów. Perspektywa łatwiejszego życia, oferta dobrze płatnej pracy w cywilu lub wojsku,  przydział mieszkania, skierowanie na studia bez egzaminów, wielu skusiło, ale zdecydowana większość po przymusowej służbie, porzuciła mundur, by na powrót założyć sutannę. Wśród tych ostatnich był alumn Jan Zając, był też Jerzy Popiełuszko, który w tych samych latach (1966-68) odbył dwuletnią służbę w szkolnym batalionie ratownictwa terenowego (JW 4413). Do dziś, co roku kapłani, którzy z Jerzym Popiełuszką służyli w tamtym okresie w bartoszyckiej jednostce specjalnej, spotykają się na grobie swojego kolegi z wojska, błogosławionego Kapłana – Męczennika, kapelana Solidarności. Celebrują mszę św. a po niej wspominają tamte ponure i niełatwe czasy. Jak mówi ks. Jan: „co roku jest nas mniej, jednym brakuje już sił, inni odchodzą do wieczności”. Kilka lat temu, prezydent RP Andrzej Duda, wszystkim duchownym, którzy odbyli zasadniczą służbę wojskową nadał stopień podporucznika WP, dlatego też na różnych uroczystościach możemy spotkać ks. Jana Zająca w galowym, oficerskim mundurze z dwiema gwiazdkami na pagonach.

Po powrocie do seminarium, czas biegnie już szybko. W 1970 roku święcenia diakonatu, a rok później, 4 kwietnia w wawelskiej Katedrze prezbiterat z rąk kard. Karola Wojtyły. W Niedzielę Palmową tamtego roku, święcenia kapłańskie przyjęło 29 diakonów krakowskiego seminarium.

Ks. Jan Zając 22 lata spędził na zagórzańskiej ziemi. Spotykaliśmy ks. Jana na Śnieżnicy, na uroczystościach państwowych i religijnych, ale też podczas spowiedzi parafialnych w naszych kościołach. Nie zdarzyło się, by zaproszony do Mszany Dolnej na uroczystości organizowane przez samorząd, odmówił. W lipcu 2013 roku na naszą doroczną uroczystość na Grunwaldzie przybył z dwoma biskupami z Ukrainy! Śmiało można powiedzieć, że wszędzie było Go pełno! Ale zanim trafił do nas, musiał spożytkować pierwsze 28 lat swojego kapłaństwa. Najpierw, 6 czerwca 1971 roku prymicje w rodzinnej Rdzawce. Potem kard. Karol Wojtyła posyła neoprezbitera ks. Jana Zająca do Poronina, na pierwszą parafię. Jak wspomina sam Jubilat, to w Poroninie rozpoczyna swoją długoletnią przygodę z ruchem oazowym, jest też katechetą. Po 3 latach zamienia Podhale na Kraków. Przez długie 6 lat będzie wespół z nowym proboszczem i kolegami – wikariuszami, budował na Krowodrzy kościół pw. bł. Królowej Jadwigi. Zajmował się duszpasterstwem rodzin i ministrantami. W Krakowie, inaczej jak w Poroninie, na własnych nogach nie wszędzie udawało się dotrzeć. Parafia nie miała jeszcze kościoła, ale też nie było plebanii, w której wspólnie mieszkaliby księża. Pozostawały wynajęte mieszkania w okolicznych blokach lub pokój w prywatnym domu. Do placu, na którym odprawiano nabożeństwa, trzeba było jednak dotrzeć na czas. Prowizoryczne zadaszenie na drewnianych stemplach miało chronić przed deszczem, śniegiem i wiatrem. Czy zawsze chroniło? Którejś zimy uczestniczyłem w wieczornej mszy świętej na placu budowy. Siarczysty mróz sprawił, że w czasie od Ofiarowania do Komunii św. woda i wino zamarzły w kielichu!

Na Krowodrzy ks. Jan kupuje… trabanta, kultowy mobil rodem z NRD, którym zabiera swoich ministrantów i lektorów na narty w rodzinne strony. Oprócz wykonywania obowiązków przy ołtarzu chłopcy musieli nauczyć się jeździć na dwóch deskach, które ks. Jan razem z butami i kijkami kupował na giełdzie narciarskiej. Ferie zimowe spędzali w rodzinnym domu kapłana, w Rdzawce, a szusowali w Małem Cichem. Z krakowskiej Krowodrzy Jubilat wybrał się też na swoją pierwszą wyprawę do Wiecznego Miasta. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby poleciał tam samolotem albo pojechał pielgrzymkowym autokarem, ale on wybrał się z dwoma lektorami… na rowerze, na którym nauczył się jeździć dopiero w czasach seminaryjnych! Przez Słowację i Austrię dotarli na Plac św. Piotra. Po środowej audiencji Jan Paweł II zaprosił tercet kolarzy z Krakowa do Castel Gandolfo, letniej rezydencji papieży.

Kto budował dom albo próbował remontować dach w latach 80-tych, doskonale wie, że półki sklepowe zionęły wówczas pustką! W takim czasie kard. Franciszek Macharski wręcza ks. Janowi Zającowi proboszczowski awans i kieruje do Drogini, niedaleko Myślenic. Zadanie? Skoro przez 6 lat podpatrywał budowniczego kościoła w Krakowie, to poradzi sobie z rozpoczętą co dopiero inwestycją w Drogini. Cały dobytek mieści w trabancie i 15 sierpnia, na Matkę Bożą Zielną, wita się ze swoimi nowymi parafianami. Spędzi z nimi kolejne 5 lat swojej duszpasterskiej posługi. Pozostawi kościół w stanie surowym, a w jego dolnej części już po 3 latach odprawi nabożeństwa. Rok cieszy się też z nowej plebanii. Jego praca musiała przypaść do gustu kard. Macharskiemu, bo w maju 1985 powierza ks. Janowi Zającowi stanowisko kwestora Papieskiej Akademii Teologicznej. Kapłan nie rozumie decyzji swojego biskupa, w swoim wnętrzu z nią się nie chce zgodzić! Niedokończona budowa świątyni, mocno zaangażowani parafianie i nagle, jak podczas prymicji w Rabce, grom z jasnego nieba – czas się pożegnać i podjąć niełatwego i mało wdzięcznego zadania w Krakowie. Posłuszny biskupowi, zadanie przyjmuje. „Kwestuje” całe 4 lata, by w 1989 poprosić o zwolnienie z dotychczasowych obowiązków. Kolejny przystanek na kapłańskim szlaku to Jawiszowice -Brzeszcze. Nowy kościół i 11 tysięcy parafian. Z dala od ukochanych gór ks. Jan posługuje 5 lat. W tym czasie ziści swoje młodzieńcze marzenia o wyjeździe do Chorwacji. Ale nie są to wypady wakacyjne. W 1992 roku na Bałkanach trwa bratobójcza, wyniszczająca wojna. PCK i bielski CARITAS dowiadują się o księdzu, który zna język chorwacki i proponują wyjazdy w konwojach humanitarnych do rejonów ogarniętych działaniami wojennymi. Plandeki wielkich TIR-ów i mniejsze samochody, a raz jeden i słynny księżowski trabant, oklejone były wielkimi, czerwonymi krzyżami, co wcale tak do końca nie zabezpieczało przed ostrzałem serbskich moździerzy. Żywność, odzież i artykuły sanitarne otrzymywali cywile – Chorwaci żyjący na  pograniczu z Bośnią. Rolą ks. Jana było bezpiecznie pilotować kolumnę pojazdów z pomocą humanitarną i służyć jako tłumacz w kontaktach z dowódcami posterunków wojskowych i przedstawicielami lokalnych władz. Owocem tamtych lat są serdeczne więzy przyjaźni z Chorwatami, trwające do dziś. Uchodźcy z terenów objętych wojną, w większości matki z dziećmi i ludzie starsi, chronili się przed nią także w Polsce – lokowani w domach wczasowych i hotelach potrzebowali nie tylko dachu nad głową i ciepłej strawy, ale też pociechy duchowej. Do muzułmanów przyjeżdżał imam z Podlasia, katolików duszpasterską pieczą objął ks. Jan Zając. Mimo obowiązków proboszczowskich w swojej parafii, przynajmniej raz na dwa tygodnie odwiedzał uchodźców, niosąc im duchową pociechę. Odprawiał msze św. spowiadał i rozmawiał z każdym. W Wigilię Bożego Narodzenia obsługa jednego z domów wczasowych przygotowała wspaniałą wieczerzę, a ks. Jan odprawił pasterkę. Było nawet wspólne kolędowanie.

 Czerwiec 1994 roku to początek kolejnego etapu w życiu ks. Jana – prosi o zgodę na wyjazd  do dekanatu Sambor na Ukrainie. W ciągu 3 lat głosi Ewangelię w parafiach Miżyn, Radochońce i Husaków. W 1997 roku kończy misjonarską posługę i wraca do Polski. Kard. Franciszek Macharski czyni ks. Jana „prawą ręką” ks. Antoniego Sołtysika przy organizowaniu na nowo ośrodka rekolekcyjnego na Śnieżnicy. Ten właśnie rok to początek trwającej długie 22 lata obecności ks. Jana na ziemi zagórzańskiej. Zahartowany w ciężkiej pracy od dzieciństwa, podejmuje kolejne, niełatwe, jeśli nie najtrudniejsze, zadanie w swoim kapłańskim życiu. PRL „zadbał”, by po Sodalicji Mariańskiej, wspaniałym, przedwojennym dziele ks. Józefa Winkowskiego na Śnieżnicy nie pozostało absolutnie nic! Nie ma kaplicy, a sodalicyjne domy letniej kolonii, w których do II wojny światowej przebywali na wakacjach chłopcy z całej Polski, znajdują się w opłakanym stanie.

Pamiętam pierwszą pasterkę w dawnej świetlicy schroniska… razem z celebransem, ks. Janem było nas pięcioro! Pewnie wielu nie wytrzymałoby w tym miejscu długo? Ale nie ks. Jan – twardy góral ze Rdzawki. Remontu dopraszało się wszystko, a najpilniejszą potrzebą była budowa kaplicy. Z przełęczy Gruszowiec do ośrodka prowadzi kręta i wyboista polna droga – tym szlakiem poczciwy robur i radzieckie  UAZ-y dowoziły wszystko, co było potrzebne na górze, a bywało, że pojazdy te wiozły na Śnieżnicę kardynała, licznych biskupów, polityków także i osoby starsze. Wielu pasażerów po zaliczeniu tej ekstremalnej trasy mówiło po szczęśliwym dotarciu na górę, że kolejny raz to jednak pójdą na własnych nogach, bo wyjazd i zjazd ze Śnieżnicy roburem – kabrioletem to prawdziwy roollercoaster!

Prace przy budowie kaplicy posuwały się szybko, a postępom robót przyglądali się z podziwem i uznaniem ci, którzy w drodze na szczyt albo po nartach, wpadali tu na pyszny bigos, ciepłe rogaliki z różą, kawę i herbatę. Śnieżnica „oferowała” jeszcze coś! Żadna z okolicznych gór, a myślę, że trudno wskazać drugą, na której regularnie, co niedziela i w każde święto sprawowana byłaby msza święta! Z roku na rok pasterka, Eucharystia na powitanie Nowego Roku, odpusty na Matkę Bożą Śnieżną gromadziły coraz to większe rzesze miłośników górskich wędrówek. Ale równolegle z najmniejszym kościołem dekanatu mszańskiego, nowych kolorów i blasku nabierało otoczenie ośrodka – ukochane przez Leśnego Kapelana wszędobylskie kwiaty, lodowa szopka na Boże Narodzenie, ławy i stoły na polanie pod kaplicą, huśtawki, piaskownica i trampolina dla dzieciaków. Udało się też poprawić dojazdową drogę, którą na wakacyjne pobyty przybywali goście z całej Polski. Leśnymi ścieżkami, niedaleko od kaplicy  można także dziś przejść Drogę Krzyżową, zaś zimą prowadzą po nich ślady do narciarstwa biegowego. Ośrodek na Śnieżnicy korzysta też od lat z gazu ziemnego – doprowadzenie linii gazowej w to miejsce było nie lada wyzwaniem!

8 września 2019 roku ks. Jan Zając po raz ostatni stanął przy ołtarzu śnieżnickiej kaplicy jako kapelan Młodzieżowego Ośrodka Rekolekcyjnego. Swojemu „wymodlonemu” następcy, ks. Maciejowi Ściborowi przekazuje na koniec wspólnie sprawowanej mszy św. klucz do Tabernakulum. Z radością i szerokim uśmiechem przyjmuje niecodzienny upominek – jaskrawo-żółtą kamizelkę z nadrukiem „ZASŁUŻONY EMERYT”. Kilka dni zbiera jeszcze swój „dobytek” z 22 lat spędzonych w lesie. Nie ma tego dużo, bo tu gromadził nade wszystko ogromne pokłady ludzkiej dobroci, życzliwości, miłości i uśmiechu. To „zabrał” stąd ze sobą w doliny. Najwięcej chyba jest w tym „dobytku” naszej wdzięczności za wszystkie te lata posługiwania w tym wyjątkowym i cudownym miejscu.

Czy udał się na zasłużony odpoczynek? Choć w maju skończy 76 lat, ani myśli o spokojnej i zasłużonej emeryturze! Przedziwnym zrządzeniem Opatrzności kapłańskie ścieżki ks. Jana, podobnie jak w 1979 roku na Krowodrzy, kolejny raz spotkały się z drogą innego kapłana związanego z naszą ziemią. Mam na myśli ks. Tadeusza Dziedzica, dziś dziekana dekanatu mszańskiego i proboszcza parafii w Kasince Małej, który przygarnął z radością pod dach plebanii ks. Jana, a ten odwdzięcza się gorliwą pomocą w duszpasterstwie – odprawia msze św. głosi kazania, spowiada, odwiedza chorych. Znajduje też czas na wędrówki górskie, fotografuje, dużo czyta, pisze i odwiedza kolegów – księży, a kiedy przychodzi zima, zakłada narty biegowe i znika w okolicznych lasach na długie godziny. Czy wraca na Śnieżnicę? Czy za Śnieżnicą tęskni? 16 października ubiegłego roku ks. Jan znów przybył na Śnieżnicę, by uczestniczyć i być świadkiem wspaniałej uroczystości – aktu poświęcenia świątyni pw. św. Królowej Jadwigi i św. Jana Pawła II, którego dokonał sam metropolita krakowski ks. abp. Marek Jędraszewski.

 

źródło: profil Tadeusza Filipiaka; oprac. MAG

fot. arch. prywatne ks. Jana Zająca, Tadeusz Filipiak

Zobacz również