Jestem kierowcą autokaru przewożącego uchodźców. Wiesz, co mnie chwyta za serce? Życie, które spakowane zostało do jednej walizki

Jestem kierowcą autokaru przewożącego uchodźców. Wiesz, co mnie chwyta za serce? Życie, które spakowane zostało do jednej walizki

Trudno przejeść obojętnie obok tej historii. Opisuje ją kierowca autokaru należącego do jednej z firm transportowych z powiatu limanowskiego. Użyczyła ona swojego taboru samochodowego do przewożenia uchodźców z Lwowa do Rzeszowa, Tarnowa, a także Krakowa.

Nasz rozmówca opowiadając nam tą historię prosi, aby nie wymieniać zarówno jego imienia, jak i nazwiska. Nie chce również, aby podawać nazwę firmy transportowej w której pracuje. Jest, to można powiedzieć „reportaż drogi”. Zachęcamy do przeczytania.

Od kilku dni jeżdżę jako kierowca autobusu do Lwowa po uchodźców

Wiele osób pyta jak, taka praca obecnie wygląda tam na terytorium, gdzie toczy się wojna. Sytuacja, która mnie spotkała wywołała na mnie ogromne wrażenie. Gdy zobaczyłem tłum tych ludzi, to tak naprawdę coś we mnie pękło. Spadła na mnie  ogromna ilość emocji. Stoję z boku w oczekiwaniu na moich pasażerów. Przyglądam się całej tej sytuacji, ale mam kłopot, aby powstrzymać łzy.

Wszystkie te osoby chcą się stąd wydostać. Zupełnie obce mi osoby rzucają na mnie wzrok w pośpiechu. Przyglądam się uważnie tym, z którymi będę zaraz podróżował. Kobiety z dziećmi. Żegnane przez partnerów, mężów, braci, najbliższe im osoby. Widać, że się kochają, bo trudno im się rozstać. Zaczynają płakać. Płaczą mężczyźni. Oni tu zostają, bo są silni, mogą walczyć. Ci mężczyźni są w wieku poborowym. Między 18, a 60 rokiem życia.

Być może, to ostatnie spotkanie. Nie zobaczą się już więcej. Nikt nikomu nie da gwarancji, że wojna szybko się skończy, że przestaną ginąć ludzie, że dzień nie będzie podobna do nocy. Bo kule, bomby i huk samolotów tak samo „smakują” w dzień, jak i w nocy.

Życie spakowane do jednej walizki

Obserwując ich wszystkich… myślami uciekłem do sytuacji, którą znam tylko z relacji w mediach. Zamyśliłem się, ale kolega – mój zmiennik w trasie, szybko mnie trącił mówiąc, że musimy wszystkie te osoby zapakować do autokaru. Również i bagaże. Myślicie że jest ich dużo?

Wcale nie. Wszystko mieści się w pierwszym luku bagażowym. Byliśmy przygotowani na, to, że będzie ich więcej. Paradoksalnie całe życie zostało spakowane do jednej walizki. To życie waży niewiele i zależy ono również ode mnie. Ci ludzie nie wiedzą, co ich czeka. Czy i gdzie doajdą. Czy będą mogli jakoś to swoje życie poukładać. Czy jest możliwe, aby zacząć życie gdzieś daleko od domu, bez kogoś bliskiego. Bez ojca czy brata. Już wiem, że tą walizkę kobiety – moje pasażerki będą musiały taszczyć ze sobą. W jednym ręku trzymając ten bagaż, a w drugim dziecko.

Podróż przez nieznane

Ruszamy. W autobusie przejmująca cisza, zabija w nas wszystkich strach. Wiem, że każda z tych osób dusi łzy, łka gdzieś w swojej duszy i zamyka się w sobie. W tej ciszy bez słowa opuszczamy Lwów. To nie jest łatwa droga. Na trasie, co kilka kilometrów blokady. W oczy rzucają się konstrukcje z betonowych bloków przedzielających drogę, a także opon, worków z piaskiem i stalowych jeży przeciwczołgowych. Skoro blokada, to i kontrola. Mnóstwo pytań ludzi z bronią w mundurach. Skąd, dokąd i dlaczego…

Pewnie, to znana mi broń – kałasznikow, ale są też pojedyncze duże karabiny. Trudno powiedzieć, jaki, to rodzaj. Nie znam się, ale wydaje się na pierwszy rzut oka, że mogą przebić gruby pancerz.

Poważna mina żołnierza mówi wszystko. Sprawdza czy nie ma w autokarze mężczyzn. Nie ma. Jedziemy dalej. Kilka godzin jazdy za nami. Wiele kilometrów przed granicą zaczyna się kolejka samochodów osobowych. Nie jestem w stanie podać wam ich liczby, bo stoją na odcinku 20, 30, a może 40 kilometrów. Stoją tutaj po kilka dni. Mijamy takie miejsca, gdzie są rozłożone stoliki z ciepłym napojem, zupą lub kanapkami. Co jakiś czas trzeba się przeciskać „na lusterka” żeby się minąć. Tak docieramy do swojej kolejki z autokarami i czekamy, czekamy, czekamy….

Mijają nas całe kolumny matek z dziećmi. Wszyscy poruszają się o własnych siłach, ale widać, że im bardzo trudno się poruszać. Niektóre dzieci owinięte w koce. Widać, że są przemrożone, bo noce tutaj potrafią być naprawdę srogie. Samochodem nie da się tak blisko podjechać do granicy, bo stanie w tak długiej kolejce jest bardzo uciążliwe. Na szczęście jest jedzenie, jest herbata, ale po minach widać, że im bardzo zimno w ręce i nogi.

Znów jesteśmy kontrolowani. Wiozę parę młodych ludzi, chyba małżeństwo. Chłopak około 20 lat, a dziewczyna też wygląda, że jest w podobnym wieku. Razem z nimi był niewiele młodszy chłopak. Siłą zostali wyciągnięci z autokaru. Oni nie mogli dalej z nią jechać. Pewnie trafią na front. Płacz dziewczyny znów wywołał we mnie trwogę. Ten młodszy, coś odpyskował żołnierzowi. Ten zaczął go wyzywać, że natychmiast go zwerbują i wyślą pod Charków. Ze spuszczoną głową zabrali torby i odeszli.

Granica

Jesteśmy na granicy. Prośba od ukraińskich „pograniczników”, aby zabrać z tej kolejki pieszej, którą widzimy, małe dzieci z matkami. Zamarzamy ich tylko przewieźć przez granicę, aby wysadzić zaraz po drugiej jej stronie.

Co prawda nasz autokar to nie jest Hilton. Może nie jest wygodnie, ale jest ciepło, mamy herbatę, mamy czynną toaletę. Oczywiście zabieramy te osoby. Tyle ile się zmieści. Ostatnio przejechało z nami 120 osób, a mamy tylko 49 miejsc. Nieważne. Chcemy im pomóc. Siedzą po 5 osób na dwóch siedzeniach, na schodach, a reszta stoi, ale nikt nie marudzi. Nikt nie pyta ile jeszcze. Stoją i milczą. Odprawa naszego autokaru trwa bardzo długo. Straż graniczna jest cierpliwa. Nie podnosi głosu, robią, co mogą. A słów polskiego strażnika granicznego, który je wypowiedział, chyba do końca życia nie zapomnę: „Mam w dupie przepisy. Niech pan pakuje do auta ile wlezie”.

Jesteśmy po odprawie. Zjeżdżamy za graniczny szlaban. Tutaj wysiadają te osoby, które przejechały z nami granicę. Kobiety rzucają się nam na szyję i dziękują za pomoc. Ich płacz zamienia się w radość. Nie mogą uwierzyć, że są już bezpieczne. Podobne sceny mają miejsce na kolejnych naszych przystankach w Rzeszowie, Tarnowie i Krakowie.

Potem „nawrotka” i znów wracamy do Lwowa. Wszystkie te zapamiętane sytuacje odtwarzam w trasie powrotnej. To, co ci ludzie przeżywają podczas tej okropnej wojny, nie jestem w stanie przełożyć na słowa. Życie uczy pokory. Trzeba doceniać, to, co się ma. Nie narzekać. Szanować innych i być wobec nich wyrozumiałym. Nie oceniać pochopnie. A my? No, cóż. Będziemy jeździć na tej trasie, tak długo, jak, to tylko będzie konieczne.

Zobacz również