Trzy sposoby na błyskawiczne zepsucie auta

Trzy sposoby na błyskawiczne zepsucie auta

Wydawałoby się, że najszybszym sposobem na zepsucie auta jest dobra kolizja. Niby tak, ale nie dość, że to oczywisty wybór, to jeszcze naprawa auta po kolizji wbrew pozorom w wielu przypadkach naprawdę ma sens. Idźmy więc w trzy inne opcje.

Po pierwsze: jazda na starym oleju

Co ile kilometrów wymieniać olej? Tutaj odpowiedzi jest wbrew pozorom sporo. Normą jest coś między 10 a 20 kilometrów. Producenci zdecydowanie od lat podają wartości bliżej tego wyższego progu, mechanicy – niższego. W testach laboratoryjnych dla różnych olejów obserwuje się utratę wartości przeważnie między 10 a 15 tysięcy kilometrów, a po 20 od ostatniej wymiany to już jest naprawdę ostatni dzwonek. Rozsądnie będzie więc przyjąć 10 i wtedy będzie jeszcze pewien zapas. A dlaczego nie więcej? Dlaczego nie wspominamy tu o long-life’ach? Z prostej przyczyny: olej sobie może być tak long-life, jak chce (udajmy, że to ma sens), ale filtr już nie, a nie ma sensu wymieniać samego filtra i jeździć na starym oleju.

Jazda na starym oleju wbrew pozorom pozwala szybko rozłożyć silnik na łopatki. Jeśli nie dokumentnie, to przynajmniej na tyle, żeby z niezbyt dynamicznego na wstępie auta powstała zawalidroga.

Po drugie: “trochę” ściąganie

Zgoda, jeśli auto ściąga w bok o jeden czy dwa stopnie, to z powodzeniem można po prostu skorygować ułożenie rąk na kierownicy. Po problemie. A może nie? Jest jakaś przyczyna tego, że samochód nie jedzie prosto. Zwykle to po prostu przesunięta geometria: tu krawężnik, tam dziura, tu zmiana opon, tu wymiana końcówki drążka i takie nawet niewielkie zmiany będą się pojawiały.

Biorąc pod uwagę, że ustawienie geometrii to maksymalnie kilkaset złotych i w większości aut wystarczy zrobić to raz na dwa lata, to wydaje się, że to niewiele, szczególnie jeśli porównać to z ceną napraw zawieszenia, które w takiej sytuacji też mocno obrywa. W niektórych autach (choć to już wtedy nie jest kwestia dwumilimetrowego przesunięcia) męczy się nawet pompa wspomagania, a jak ta trzaśnie, to naprawy tanie nie będą.

Po trzecie: przeglądy po stempel

Jeżdżąc autem regularnie, łatwo jest przeoczyć jakieś drobne usterki czy zmiany tonu pracy silnika. A ponieważ regułą w Polsce są przeglądy robione tak na odczepnego, że nawet trudno to skomentować, to wychwycenie drobnych błędów właściwie nie jest możliwe. Gdyby poprosić diagnostę o pełniejsze sprawdzenie auta albo przynajmniej raz w roku podjechać do mechanika tylko po to, żeby ten zobaczył, czy wszystko jest w porządku, to auta w Polsce byłyby w dużo lepszym stanie. Tu drobny wyciek oleju, to rzężąca maglownica, tu płyn chłodniczy, który nie trzyma gęstości, tu sparciały przewód hamulcowy. Nawet, jeśli pominąć ewidentnie możliwe nagłe awarie o skutkach grożących natychmiastową śmiercią lub kalectwem, to zostaje jeszcze jedna sprawa: kiedy takie auto wreszcie trafi na warsztat, okaże się, że takich napraw, z których każda kosztuje 50-200 złotych, jest tak dużo, że nie ma to najmniejszego uzasadnienia ekonomicznego. I gdyby kierowca w takim przypadku zdecydował się na złomowanie… A najczęściej auto trafia na rynek wtórny jako „niewymagające wkładu”…

Zobacz również