14-letni Daniel ze szkoły do domu wracał polami. Rodzice nie wiedzieli, czemu unika drogi, którą chodzą wszyscy rówieśnicy. I czemu po szkole wymiotuje? Ludzie we wsi wiedzieli, ale głośno nie mówili. Bo na Podhalu takie sprawy załatwia się między sobą, nie na komisariacie. O sprawie pisze Gazeta Wyborcza.
Był początek marca 2012 roku. 14-letni Daniel wrócił ze szkoły w Rdzawce (gmina Rabka-Zdrój) milczący. Zrzucił kurtkę i buty, do ojca słowem się nie odezwał, na obiad nie spojrzał. Poszedł do swojego pokoju i w nim się zamknął. Rodzice do pokoju pukali, ale Daniel nie odpowiadał. Wieczorem zadzwonił telefon.
– Wiecie, co się dziś w szkole wydarzyło? – zapytał przez słuchawkę ojciec kolegi Daniela z klasy.
Nie wiedzieli.
Dziś rodzice Daniela mówią, że ten telefon uratował ich synowi życie.
Na jutro ma być dwieście
Dom rodziny A. to zwykły, wielopokoleniowy góralski dom. Podwórza strzeże puchaty owczarek podhalański, po ganku chodzą kury. Kondygnacje domu też po góralsku poukładane: na dole budynku sień, na parterze kuchnia, na górze pokoje. Na piętrach mieszczą się pokoje babki i Daniela. W pokoju chłopca jest wszystko, czego nastolatek może zapragnąć. Plazmowy telewizor, eleganckie duże biurko, wielkie wygodne łóżko. Rodzice dbają, by miał wszystko, co trzeba.
– Bo delikatny, wrażliwy, grzeczny. Jedynak – mówią.