Dzisiaj przypada 106 rocznica słynnego szturmu oddziału huzarów węgierskich na oddziały rosyjskie na wzgórzu Jabłoniec nad Limanową. 11 grudnia 1914 roku podczas ataku zginął pułkownik Othmar Muhr i wielu jego żołnierzy z 9 i 13 pułku huzarów. Wydarzenia te były jednym z momentów Bitwy pod Limanową, której w tych dniach obchodzimy kolejną 106 już rocznicę.
W tym roku w związku z sytuacją epidemiczną w Limanowej nie odbędę się żadne obchody rocznicy tego wydarzenia. Poniżej prezentujemy artykuł naszego współpracownika Karola Wojtasa – historyka i regionalisty z Limanowej.
Szturm huzarów węgierskich na Jabłoniec i śmierć pułkownika Othmara Muhra relacjach świadków i korespondentów wojennych.
Walki o strategiczne wzgórze Jabłoniec wznoszące się na wschód od Limanowej trwały od kilku dni. Najpierw z przygotowanych umocnień i okopów na Jabłońcu atakujące od wschodu od strony Kaniny i Wysokiego wojska rosyjskie wyparły oddziały austro – węgierskie. W pewnym momencie działań dowództwo austro – węgierskie znajdujące się kilka kilometrów od Jabłońca nie wiedząc, że znajdujące się na wzgórzu oddziały (głównie landszturm) pod naporem Rosjan musiały się wycofać wysłało tam na pomoc i dla zluzowania ich oddziały huzarów węgierskich pod dowództwem pułkownika Othmara Muhra. Poniżej przedstawione zostaną relację bezpośrednich świadków tych wydarzeń oraz relacje austro – węgierskich korespondentów wojennych spisane zaraz, bo bitwie. Obraz sytuacji dopełnia relacja zebrana kilkadziesiąt lat później przez Wincentego Gawrona od naocznego świadka tych wydarzeń mieszkanki Mordarki a spisanej w latach 70 XX wieku.
Wydarzenia z 11 grudnia 1914 roku opisał tak dla ówczesnej prasy jeden z korespondentów wojennych: „…Zaczynało już świtać, kiedy dotarli do brzozowego lasku. Tu było stanowisko Brokesa, którego oddział mieli wymienić. Ponieważ siedzieli na nim Rosjanie – pułkownik Muhr wydał rozkaz do ataku: „Za mną, synowie!”, po czym z okrzykiem „Niech żyje król !” Stanął na czele pułku, a dzielni huzarzy rzucili się na przeważające siły wroga i zaraz dostali się pod ogień karabinów maszynowych…”.
Inny zaś korespondent wojenny pochodzący z Węgier Ferenc Molnar (znany raczej większości społeczeństwa, jako autor lektury szkolnej „Chłopcy z placu broni”) pisał tak: „…Bohatersko walcząc dokonywali nadludzkich czynów. Rosjanie, którzy zginęli na wzgórzu padli od potwornych uderzeń kolb. Pewien porucznik rzucił się na wroga z łopatą na długiej rękojeści, wciąż prowadząc swych ludzi, jak zresztą wszyscy oficerowie. Na samym przedzie wciąż idzie pułkownik Muhr… Pierwszy padł Jeno Szantay, który był na lewo od Arthura Zalaya. Ten postąpił jeszcze trzy kroki naprzód, kiedy idący na prawo od niego pułkownik Muhr został śmiertelnie postrzelony. Wyniósł go z pola bitwy także ranny Imre Himmel oraz Barcsay z 13 pułku i pewien huzar. Położyli go na rozpostartym szynelu…”.
Naoczny świadek i uczestnik walk kapelan austro – węgierskiej 10 Dywizji Kawalerii ks. Janos Folba tak opisuje śmierć pułkownika Muhra: „Przynieśli go konającego do znajdującego się u stóp Jabłońca na jego północno-wschodniej stronie punktu pomocy 13 Pułku Huzarów, kierowanego przez doktora Berera. Przyniósł go porucznik Barcsay i jeden huzar ułożonego na szynelu. Kula mogła być o działaniu dum-dum i dostała się w okolice żołądka. Biedny był już w stanie agonalnym. Udzieliłem mu ostatniego błogosławieństwa. Wkrótce, o godzinie 7 bohaterski huzar zmarł”.
Limanowianin Jan Biedroń w spisanych przez siebie po wielu latach wspomnieniach z młodości opisuje te wydarzenia tak: „Po bitwie obserwowałem jak Pałka spod Jabłońca na furmance zaprzęgniętej w dwa woły wiózł zabitego pułkownika Muhra. Był on nakryty płaszczem, w wysokich butach posiadających rzeźbione cholewki, na jasnoniebieskiej marynarce miał złote sznury. W tyle na drugiej furmance wieziono kapitana honwedów, którego nazwiska już nie pamiętam. Zwłoki ich przewieziono do Tymbarku i za zgodą właściciela dworu Turskiego pochowano ich czasowo w rodzinnym grobowcu”.
W austro – węgierskiej prasie ukazywały się relacje o samej bitwie jak i reportaże z pobojowiska. To, co zobaczył na polu bitwy korespondent wojenny o nazwisku Roda opisał w gazecie „Neue Frankfurter Press”. Jego relacja wyglądała tak: „…Przed rowami trupy Rosjan, którzy atakowali leżą grupami, po dwóch, trzech, na wznak, ku ziemi z otwartymi ramionami lub stężali w paradoksalnych pozycjach… Huzarzy wpadli na nich z kolbami i odbyły się zapasy o byt i niebyt… Tu leżą rozbite karabiny całych oddziałów, obok jednak leżą trupy Rosjan z rozbitymi czaszkami… Temu małemu człowieczkowi huzarzy strzaskali szczękę obnażając kość i zęby… Tego Rosjanina z pełną rudą brodą, z obliczem piegowatym, kolba huzarska tak urządziła, że widoku tego nie zapomnę nigdy… Musi się wymijać kałuże krwi… Trzeba uprzątnąć masę trupów Rosjan, którzy padli w sośninie…”.
Wydarzenia z grudnia 1914 roku po kilkudziesięciu latach opowiedziała Wincentemu Gawronowi na pewien czas przed swoja śmiercią Magdalena Zoń z Mordarki, która podczas bitwy była młodą dziewczyną. Tak zrelacjonowała to, co przeżyła w grudniu 1914 roku na Jabłońcu: „…Nasz dom stał na samym szczycie Jabłońca. Obecnie to jest w odległości 200 metrów od cmentarza. W tym miejscu mieszkam do dnia dzisiejszego. Tu w grudniu 1914 roku była wielka bitwa, która dotąd dobrze pamiętam. Miałam wówczas 17 lat.
Najpierw od strony Siekierczyny na Jabłoniec przybył patrol rosyjski i koło chaty Kaliszów natrafił na patrol austriacki. Te dwa patrole się zwarły i zginął jeden młody Austriak. Leżał na polu w kałuży krwi. Początkowo byłam przy nim z siostrą. Pochodził z Moraw. Był przytomny. Nasi ludzie wnieśli go do chaty Kaliszów. Wtedy żałośnie biedził: Już ja się nie uwidzę z żoną ani z dziećmi!!! Plecy miał rozpłatane na znacznej części.
Austriacy na Jabłoniec podchodzili z Księżego Lasu i od Słopnic, zajmując teren mniej więcej tu gdzie obecnie jest cmentarz wojskowy. Zaś Rosjanie zbliżali się od Roztoki i Siekierczyny. Gdy zanosiło się na bitwę, ja, brat Franciszek i siostra Rozalia uciekliśmy ze swego domu do schronu, w głębokim potoku wcześniej przygotowanym. Nad wodą z belek ułożyli podłogę i powałę. Wybudowali też piec z kamieni i to wszystko zamaskowali jedlicami. Tam w kilka rodzin ukrywaliśmy się przez jeden dzień. W to miejsce jednak dość gęsto zaczęli strzelać Rosjanie. Wtedy Jeżyna z dzieckiem wyszła na zewnątrz, żeby wojsku dać znać, że tutaj przebywamy. Zaraz ją uwidział żołnierz i momentalnie przerwano ogień. Ów żołnierz, który mówił po polsku, zaglądnął do schronu, i gdy dostrzegł, że w nim zgromadzeni są cywile, kazał nam natychmiast opuścić kryjówkę. Przez te wszystkie dni życie liczyliśmy na sekundy. Dygotaliśmy ze strachu. Na Jabłońcu rozpętał się straszny ogień. Potężny huk rozlegał się bez ustanku. Słyszeliśmy okrzyki – Hura!!! Po walce na białą broń Rosjanie z Jabłońca cofnęli się w stronę Sącza, a rodziny zaczęły wracać do swoich domów. W naszym pozostały tylko gołe ściany podziurawione kulami. Filar był rozwalony, w stajni stos trupów. Obok mieliśmy dwa stawki, z których krowy pijały. Teraz woda w nich była czerwona. Okopy ciągnęły się pod szczytem Jabłońca. Były też w małym, brzozowym lasku, obok naszego domu. Bezpośrednie starcie na biała broń nastąpiło jednak w nocy na polach Łyszczarzów, Rusinów, Marciszów i Śliwów. Tu też pozostało najwięcej trupów. Na Łyszczarzowym polu one leżały jak snopki po żniwach.
Po zakończonej bitwie jedni żołnierze kopali wielkie doły, a inni zwozili poległych, których kapelan kropił święconą wodą. Potem je składano w grobach, przysypywano wapnem i zawalano ziemią.
Oprócz relacji świadków do dzisiaj pozostały nam widokówki z obrazkami ukazującymi wydarzenia z Jabłońca oraz archiwalne fotografie. Kilka z nich można zobaczyć w poniższej galerii.
Zapraszamy również do obejrzenia archiwalnego reportażu, który zrealizowaliśmy w 100. rocznicę Bitwy Limanowskiej.
Tekst. Karol Wojtas