Słabsze występy Justyny Kowalczyk w ostatnich startach – inspirują wielu dziennikarzy do podsumowań jej kariery Tak jest w przypadku Jakuba Radomskiego, który w swoim felietonie w "PS", zastanawia się na ile polski sport wykorzystał gwiazdę Justyny Kowalczyk. "Ona – w przeciwieństwie do Adama Małysza – nie doczekała się godnych następczyń " pisze Radomski.
W świetnej książce „Kopalnie talentów”, która powinna stanowić inspirację dla wielu sportowców i trenerów, Duńczyk Rasmus Ankersen opisuje, w jakich okolicznościach w konkretnych miejscach rodzili się wybitni sportowcy. Kluczowe w tych przypadkach jest jego zdaniem to, by ktoś dał przykład. By jako pierwszy pokazał, że pochodząc z konkretnego miejsca, można wejść na szczyt. Wtedy pociągnie za sobą resztę. W Polsce przykładów takich sportowców pionierów jest kilka, między innymi Justyna Kowalczyk. Tylko, że ona – w przeciwieństwie do Adama Małysza – nie doczekała się godnych następczyń.
Na początek przykład z książki Ankersena. Gdy 16-letnia Anna Kurnikowa w 1997 roku doszła do półfinału seniorskiego Wimbledonu, wiele rosyjskich par zaczęło posyłać swoje małe córki na lekcje tenisa i na efekt nie trzeba było długo czekać. Pojawiła się młodzież, gotowa poświęcić wszystko w imię potencjalnego sukcesu, w dodatku stworzono jej odpowiednie warunki. Wielka ambicja plus infrastruktura. Wydaje się, że właśnie brak tych czynników powoduje, że polskie biegi narciarskie to Kowalczyk, a za nią pustka.
Gdy myślę o tym pierwszym czynniku, mam w głowie Justynę, która w wywiadach sugeruje między wierszami, że jej koleżanki z kadry mogłyby dużo ciężej pracować. Kiedyś powiedziała to nawet prawie wprost, w telewizji, podczas sztafety, gdy właśnie skończyła swoją kapitalną zmianę, a koleżanka zdążyła na kilometrze stracić ponad pół minuty. Pamiętam też słowa Józefa Łuszczka, który, gdy prawie rok temu spytałem go w Zakopanem o jego córkę Paulinę Maciuszek, powiedział: „Ma taki okres lelum polelum. A z lelum polelum nie ma czego szukać w czołówce światowej”.
W środę w biegu na 10 km klasykiem w Tour de Ski ostatnie miejsce zajął Jan Antolec, a trzeci od końca był Sebastian Gazurek. Obaj panowie wycofali się z resztą z całego cyklu. –Staramy się, trenujemy, ale nie wychodzi – mówi ten drugi, cytowany na Onet.pl przez Tomasza Kalembę. W tym samym tekście wypowiada się też Maciej Staręga, siódmy we wtorkowym sprincie techniką dowolną. –Nie mamy pomysłu w Polsce na biegi narciarskie – tłumaczy nasz najlepszy narciarz, który pochodzi… z Siedlec.
To nie przypadek. Podejrzewam, że Gazurek i Antolec mogliby trenować ciężej, ale nad słowami dotyczącymi braku tras (mamy w zasadzie tylko te w Jakuszycach) warto się głębiej pochylić. Kowalczyk od lat powtarza, że w Polsce nie ma odpowiedniej trasy nartorolkowej. Sylwii Jaśkowiec, gdy trenowała na nartorolkach na lokalnej drodze, trasę zablokował… autobus. Ratowała się upadkiem, doznała poważnej kontuzji.
Na koniec krótka scenka, spinająca to wszystko. Jest 27 grudnia, wiele osób ma wolne. W Wiśle poprzedniego dnia spadł śnieg i na górującej nad miastem przełęczy Kubalonka, gdzie znajdują się jedne z lepszych w Polsce tras biegowych, w zasadzie można by normalnie potrenować. Można by, gdyby ktoś minimalnie naśnieżył krótką 800-metrową pętlę, ale nikomu się nie chce.
Efekt jest taki, że na podbiegu twoja narta co chwila zahacza o wystający korzeń lub kamień, a na zjeździe każde podobne zahaczenie grozi upadkiem. Podjeżdża bus, wysiada grupa juniorów z okolic. Zakładają narty, chcąc zacząć trening, ale gdy zapoznają się z warunkami, szybko rezygnują. – Wracamy. W takich warunkach prędzej doznacie kontuzji –rzuca mężczyzna w średnim wieku, pewnie ich trener. I patrzy ze smutkiem w przestrzeń, jakby ze świadomością, że nie będzie mu dane wychować nawet kogoś poziomu Staręgi…